Poniedziałkowy tekst dykcyny

Aby język giętki był…
Trzeba pląsać, tęgo rąbać, rżnąć dębinę zębami czasu, zbezczeszczony pączek kępy piął i dął się żądzą zemsty, kąsać począł, wąchać fąfel, więzić gęby, będzie komfort.
Pryszczaty prymus prosił prymitywnego producenta o przyrządzenie ptaszkowi przepysznego ptysia.
Brzydki brzdąc brzęknął brzytwą o brzuch brzany.
Moje miłe małe, miłe moje małe, małe moje miłe, miłe małe moje, moje małe miłe, małe miłe moje.
Wielka wiedźma wierciła wiatrakiem wiklinowego wilczura, wierząc w więzienie winnych wichrzycieli.
Feudalny fetyszysta fotografował folwark fleszem futurysty, fundował fragment flauszowego futra z frędzelkami.
Tajniak Tadeusz tańczył towarzyską tarantelę, tupiąc tulił tytanowego tygrysa.
Diana Dionizego dialogowała dialektem z diamentowym diabłem diagnozując diadem dietetycznej oliwy.
Naczelnik Norwegii nucił notorycznie pod nosem nowoczesne numery, narzucając nacji nostalgiczne nadzieje.
Wzeszedł księżyc w pełni, zapadła noc, psy szczekały, wicher wył.
Szpieg zbiegł, smyk znikł, pies wściekł się, miecz siekł, jak z bicza trzasł.